Sunąc autosanem w Wigilię
Kiedy idę sobie czasem niebiegiem po mieście, rozmyślam o pędzących w różne strony i miejsca ludziach. Że jedni idą gdzieś szczęśliwie zakochani, drudzy zdradzani, kolejni nielubiani lub niezauważani. Jedni właśnie dobili super interesu, a inni zalegają z kolejnymi ratami i biegną pobłagać w banku o zrozumienie. Pewnie mijam kogoś, kogo wkurza przeciekający dach jego domu w Janowie, ale też kogoś, kto nie ma dachu i dałby wiele, żeby chociaż przeciekał.
Chodzi mi o to, że mijając dziesiątki ludzi każdego dnia, mijam dziesiątki powodów i celów ich podróży. Ale jest taki jeden dzień w roku, że wiem dokąd zmierzają wszyscy , wiem dlaczego i po co.
Wczoraj, późnym wigilijnym popołudniem mijałam taksówki, autobusy, samochody i uśmiechałam się, że wiem dokąd jadą ci wszyscy ludzie w nich. I nawet co za chwilę będą jeść 🙂
Ale mijałam też hotel „Kamena”, calutki ciemny, z jednym tylko zapalonym pokojem na górze. Albo ktoś samotny, może świeżo rozstany. Może przyjezdny, ale musi spać w hotelu. A może ktoś ze szklanką JD udawał, że olewa święta
Czyli jednak nie wiem…
A druga niewiedza wsiadła do autobusu o 17.10 w Wigilię. W sensie dwóch młodych kontrolerów sprawdziło nam bilety i spisało gapowicza. Tuż przed opłatkiem. I mimo, że lat i rozumu mi przybywa, to …nie wiem. Chciwość to była? Spryt? Samotność? Patrzyłam zadziwiona, że im jakoś tak nie głupio, już pomijając świąteczne odruchy.
I zapominam też, że niektórzy śpią sobie w ciepełku i piżamie w renifery, a niektórzy w kłębek zwinięci na przystanku. Jak pan w pierwszy dzień świąt przy Lubelskiej.
Dużo mądrości dostałam w te święta i od rodziny i od przyjaciół. Tę, że nie wiem tyle, ile mi się zdaje także.
Katarzyna Józefacka
Fot. Aleksandra Machowicz-Jaworska