Wielbiony, no może nie do końca, i nie przez wszystkich, przed mistrzostwami , już po rosyjskiej przygodzie stał się jednym z wrogów publicznych numer 1. Czy elegancki pan Adam spieprzył nam mundial?
Po okresach mroku w polskiej piłce kopanej, czasach Dyzmy futbolu – Franciszka Smudy i smutnego jak poranek w Radomiu – Waldemara Fornalika, wraz z Adamem Nawałką nadeszła era normalności i solidności. Z rankingowego niebytu, gdy byliśmy niżej niż Wyspy Zielonego Przylądka (fakt, nie opinia!), udało mu się wprowadzić naszych dzielnych skórokopaczy do pierwszej dychy. Zgoda, że ten ranking nie jest zbyt miarodajny, ale jednak o czymś mówi. Awans o kilkadziesiąt pozycji nie może przejść niezauważony. Już słyszę opinie, że to tylko zabawa cyferkami. OK, ale następnemu selekcjonerowi życzę przynajmniej utrzymania tej pozycji, choć już pisząc te słowa, zdaję sobie sprawę, że to nierealne.
Mistrzostwa naszemu coachowi nie wyszły. To widzieliśmy. Mimo, że nie było buńczucznych wypowiedzi w stylu sympatycznego inaczej Jerzego Engela: „jedziemy po medal” (a może nawet mówił wtedy o Pucharze Świata), to wszyscy liczyliśmy na sukces. Trudny do zdefiniowania, ale sukces. Pewnie nawet odpadnięcie w 1/8 finału po dobrym meczu z Belgią lub Anglią, mogłoby nim być. A zamiast tego dwa szybkie gongi, reprezentacja ląduje na deskach i zostaje walka o resztki honoru z Samurajami. Mimo wygranej w ostatniej kopaninie, honoru nie zyskaliśmy. Ogromnym cieniem się kładzie ostatnie 10 minut tegoż nędznego widowiska, które dopełniło czarę goryczy. Chyba długo jeszcze będę się budził zlany potem, mając przed oczami trenera sugerującemu Turbopiłkarzowi zasymulowanie kontuzji, gdyż przypomniał sobie, że ma na ławie jeszcze gościa od Laysów. Przydałaby się przerwa w grze, by zasłużonego dla kadry Kubę wpuścić. Sędzia olał ten pseudoteatr i zagwizdał koniec męczenia buły. Skaza na wizerunku trenera – gentlemana.
Ważne, by ten ostatni przywołany przeze mnie obrazek nie przesłonił ewidentnych plusów kadencji pana Adama. Fakt, miał w Rosji nietrafione decyzje personalne. Ale któż ich by nie miał. Kto mógł się spodziewać, że Wojtek będzie taki nieszczęsny, a Lewy słaby jak jego łupież? Że Łukasz będzie cienko piszczał, a Krycha grał jakby go powołano z Wólczanki Wólka Pełkińska? Nawet Nawałka nie przewidział, że filary narodowego teamu zawiodą. Nie tylko jego, ale i całą rzeszę kibiców. Wziął to wczoraj na klatę, powiedział, że pomylił się ze składem i zakończył pracę selekcjonera. Zrobił to z wrodzoną sobie elegancją, dostał brawa od dziennikarzy na konferencji prasowej. I takiego go zapamiętamy. Chodzi o to, by ten ostatni minus, nie przysłonił nam wcześniejszych plusów dodatnich.
MK