Nasza reprezentacja w piłce kopanej dość marnie wypadła w czwartkowy wieczór. Uległa Portugalii i nie pomógł nam nawet będący ostatnio w wybornej formie – Krzysztof Piątek.
Do Chorzowa przyjechał aktualny mistrz Europy, a mecz z nim miał dać odpowiedź na pytanie – gdzie obecnie znajduje się kadra prowadzona przez Jerzego Brzęczka. Już wiemy – w czarnym lesie.
Miłe złego początki…
Mecz rozpoczął się od wzajemnego badania. Portugalczycy cofnęli się głęboko i oczekiwali na ruch biało-czerwonych. Nasi niemrawo próbowali klecić jakieś akcje. Najczęściej wyglądały one tak, że któryś z obrońców lub pomocników walił lagę do przodu, żeby Lewy (setny mecz w kadrze) lub Piątek o nią powalczyli. Bez ładu i składu, generalnie kończyło się to stratą piłki. Brakowało spokojnego rozegrania, przetrzymania futbolówki w środku pola.
Zaczęło się jednak nieźle. Po rzucie rożnym wykonywanym w 18. minucie przez Kurzawę do wrzutki najwyżej skacze zamykający dośrodkowanie Piątek i zdobywa swoją debiutancką bramkę dla reprezentacji. Portugalczyków ta bramka wyraźnie poirytowała, ruszyli do przodu ze zdwojoną energią i determinacją. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po akcji prawą stroną w 31. minucie Andre Silva z bliska pokonał naszego bramkarza. Oblężenie bramki biało-czerwonych trwało. Groźne strzały trafiały w ręce Fabiańskiego lub szybowały obok bramki. Kilka minut przed przerwą goście wyszli na prowadzenie. Kolejna akcja z prawej flanki, błędy naszej obrony, Fabiański wychodzi na grzyby, a rozpaczliwie interweniujący Glik wbija piłkę do własnej siatki.
Druga połówka nie pomogła
Druga połowa zaczęła się od groźnego lecz niecelnego strzału Zielińskiego z 20 metrów. Portugalczycy się tak nie pieścili i w 52. minucie strzałem z szesnastu metrów Bernardo Silva podwyższył ich prowadzenie. Znów błędy w obronie, brak asekuracji i dość bierna postawa defensorów. W 64. minucie Brzęczek wprowadza Błaszczykowskiego, na boisku pojawia się też Grosicki. Obaj mieli dać impuls do ofensywnej gry. Częściowo im się to udało. Po akcji Grosika piłka spadła pod nogi Kuby, a ten ładnym strzałem uradował wujka i całą rzeszę kibiców. Jednak bramka nie powinna być uznana, bo Turbo wyjechał z futbolówką za linię boczną. Sędzia okazał się bezVARtościowy. I Stadion Śląski mógł celebrować trafienie Błaszczykowskiego, który tym meczem stał się liderem w liczbie występów dla reprezentacji.
W końcówce to jednak goście (a nie nasza reprezentacja, która powinna dążyć do wyrównania) mieli więcej okazji. Kolega Lewego z Bayernu – Renato Sanches po minięciu Fabiańskiego (znów wypad na grzyby) strzelił zbyt anemicznie i Kędziora wybił futbolówkę z linii bramkowej. Później strzał Sanchesa wyjął Fabian, a Bruno Fernandes kopnął za wysoko. Polacy przegrali 2:3. Wynik niby nie jest zły, ale patrząc na grę wyglądało to bardzo kiepsko. Niezbyt pewna gra Fabiańskiego, dużo błędów w defensywie (szczególnie zwrotnego jak fura z węglem – Jędrzejczyka), brak przetrzymania piłki i dobrego rozegrania w środku pola – to główne grzechy. Napastnicy nie dostawali dobrych piłek, Lewy wielokrotnie musiał się cofać do środka, by brać się za rozgrywanie. To nie tak powinno wyglądać.
Teraz w niedzielę czeka nas pojedynek z Włochami. Na szczęście ci nie są tak mocni jak kiedyś i należą obecnie do europejskiej II ligi, więc warto by to wykorzystać i im wklepać. Bo potem zostanie nam wyjazd do Portugalii, która po tym, co pokazała w Chorzowie raczej nie będzie się przed nami kłaniać.
O poprzednim meczu naszych kadrowiczów (i nie tylko) można poczytać tu.
Wujek był zadowolony ;p