W Chełmie żyjemy wirtualnie
Gród nad Uherką szczyci się najmłodszymi prezydentami, ale ta młoda wiekiem władza jest dziwnie stara duchem. Zamiast uradowanych mieszkańców ulice miasta przemierzają więc posępni pokutnicy z różańcami wiedzeni przez proboszcza i zastępcę prezydenta, a do rangi najambitniejszych miejskich wydarzeń kulturalnych urastają koncerty disco polo i jasełka.
W Chełmie mieszkamy, pracujemy, płacimy podatki, uczymy się, jednak żyjemy coraz bardziej wirtualnie, w każdej wolnej chwili uciekając do swoich prywatnych światów. Od zabrukowanego, chaotycznie zabudowywanego i brudnego miasta wolimy domowe zacisza, ogródki, działki czy wyprawy w plener za miejskie rogatki. Byle dalej mentalnie od chełmskiego zaścianka. Prezydent Chełma też regularnie salwuje się ucieczką do stolicy.
Nieprzypadkowo chełmianie nie są zainteresowani konsultacjami organizowanymi po raz kolejny przez urząd miasta. Mają na co dzień znacznie większe zmartwienia, niż prezydenckie sny o potędze miasta Chełma. Mało kogo też interesuje na przykład rewitalizacja placu Łuczkowskiego, który dawno przestał być miejską agorą i miejscem spotkań. Choć takie wydarzenia, jak Festiwal Niezła Sztuka czy Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy pokazują dobitnie, że chełmianie nadal chcą się w centrum miasta spotykać, bawić i angażować w coś, co ma sens! I jeśli tylko przedsięwzięcie jest na odpowiednim poziomie artystycznym i kulturalnym, wtedy nie straszne są im dziurawe i nierówne bruki, ani fatalnie zagospodarowany plac Łuczkowskiego, uniemożliwiający publiczności obserwowanie tego, co się dzieje na scenie. Ale zarówno Festiwal Niezła Sztuka, jak i Finał WOŚP w oficjalnym podsumowaniu chełmskich wydarzeń kulturalnych za rok 2019 z sobie tylko wiadomych powodów władze miasta postanowiły skrzętnie pominąć.
Przestrzeń miejska w istotny sposób kształtuje zachowania społeczne. Żeby mieszkańcy mogli i chcieli się spotykać, potrzebne są miejsca sprzyjające integracji. Smętne, niemal pozbawione zieleni i źle zagospodarowane chełmskie place, skwery i deptaki tymczasem skutecznie odstręczają. Publiczność, która przychodzi na plac Łuczkowskiego i nie ma szansy zobaczyć artystów na scenie, rezygnuje z udziału w miejskich imprezach. Organizatorzy kompletnie zdają się nie liczyć z realną publiką, skupiając się na transmisjach i relacjach w mediach społecznościowych.
Mieszkańcy Chełma przestają się już nawet pomału buntować, przyzwyczajając się do wszechobecnej chełmskiej bylejakości i brzydoty, nienaprawianych ulic i chodników, umierających drzew, szpecących tablic z planami miasta, drogowskazów, nieczynnych info kiosków, dziur w dachu studni, zaśmiecających krajobraz reklam, ogólnego bałaganu i braku miejsc, w których chciałoby się pobyć choć chwilę dłużej.
Z nieprzyjaznych przestrzeni miejskich emigrują czym prędzej, żeby się zabarykadować w przestrzeniach prywatnych. Zupełnie inaczej bywało dawniej, gdy w wolnym czasie wychodziło się „na miasto”, bo tam zawsze coś się działo i można było spotkać się z ludźmi.
Kamirianna
Przecież na WOSP była garstka ludzi
Panie Prezydencie może w końcu czas wprowadzić zakaz wjazdu na teren miasta cyrku ze zwierzętami. Coraz więcej miast podejmuję tę decyzję. To nie średniowiecze, świadomość ludzi jest coraz większa.
Smutne bo prawdziwe. Odwiedziłam nasze miasto przed świetami i zamiast atmosfery radości, blasku świateł i kolorów, spotkałam szarość, smutek i niezadowolenie oraz sprzedawców płyt disco polo na deptaku. Ryba psuje się od głowy…
No dobrze, dobrze, ale pamiętajmy, że coraz rzadziej spotykamy się z innego powodu – wszechobecne gadżety typu smartfony zastąpiły drugiego człowieka… Proponując spotkanie staremu znajomemu, słyszę: „pewnie, zdzwonimy się”, co w rzeczywistości oznacza: „raczej nie” lub „z pewnością nie”. Dlaczego? – wolimy (kto woli, ten woli) spotykać się za pomocą portali społecznościowych… Dlaczego? – tak wygodniej, bezpieczniej, no i chyba „twórczo”, bo tam można wykreować siebie… Zresztą… sama nie wiem… Żyjemy w czasach, w których chowamy się za tabletem, smartfonem – że niby tacy zajęci… CO się dzieje w pociągach?, autobusach? – kiedyś można było właśnie tam nawiązać znajomość, a jeśli nie, to przynajmniej porozmawiać, teraz? znakiem własnego terytorium jest gadżet przed własnym nosem… Nie o politykę tu chodzi, raczej o nas – z nami coś jest nie tak… Pamiętam czasy, kiedy tak normalnie i naturalnie zachodziło się do sąsiada, kogoś znajomego – bez żadnej zapowiedzi… Dziś trzeba się umówić, zapowiedzieć… Komu z was zdarzyło się zajść do kogoś tak bez zapowiedzi i wyjaśnienia: „wiesz, przechodziłem/przechodziłam akurat, więc wskoczyłem/ wskoczyłam”? Hmmm?No tak, teraz są smartfony (kiedyś telefony;) – dzwonisz i już wiesz, czy ktoś jest w domu czy nie – dobre wytłumaczenie, ale czy tak do końca prawdziwe?). Problem w tym, że zamykamy się w domach ze swoimi substytutami szczęścia i coraz mniej trzeba nam kontaktu face to face. W tym rzecz, nie o krajobraz chodzi, czy kiepską widoczność sceny…