Latochwalenie
Słońce to magia jednak, naprawdę. Wszystko jest jakieś inne, łatwiejsze, fajniejsze. Jadę przez miasto, a tu mnóstwo uśmiechniętych ludzi, rowery, skutery, dzieciaki – robaki, całujące się pary, seniorzy za rączkę. Pachnie trawa, na chodnikach zabawa. Grę w klasy na Lubelskiej widziałam, pana śpiącego obok na werandzie, nawet grilla w ogródku, choć obok ulica. Takiego przenośnego, dymiącego zaproszeniem do kiełbaski.
Fot. Aleksandra Joanna
Weekend czerwcowy jak z bajki, nawet jeśli wakacje się jeszcze nie zaczęły. Lipiec to już taki leniwy, upalny jest, zapocony i jakiś powolny. Sierpień zalatuje już wrześniem i tak z tyłu głowy się ma, że koniec lata jednak istnieje naprawdę. No i wieczory chłodnieją.
A czerwiec to i obietnica urlopu i ciepełko i słońce gorące w oczy. Pachnie zielonym, pachnie słońcem, w ogóle dużo pachnie A, i raj truskawkowo-czereśniowy na targu, pomidory, szczypiory, świeżutka sałata. Już przebieram nogami za bobem i ukochanym zielonym groszkiem.
Myśl jakaś? Że jest dobrze. Jestem zdrowa. Mam dobrą rodzinę, fajnych przyjaciół, widzące oczy i chodzące nogi. Nawet zgrabne. Uwielbiam mój dom, moje schizy i pomysły nawet polubiłam.
Więc jadąc, idąc, oddychając – doceniam to, co mam. Że mam. Że mogę smakować ten czerwiec i życie wszystkimi zmysłami. Póki śmierć nas nie rozłączy, a starość zmysłów nie stępi. Wtedy pewnie będę marudzić, że za duszno, że dzieciaki w piłkę hałasują, i w ogóle panie na nic. A na razie – love czerwiec!
Katarzyna Józefacka
No related posts.